Szkoła Podstawowa w Spalonej

  • Kalendarium

    Sobota, 2024-04-20

    Imieniny: Agnieszki, Amalii

  • Statystyki

    • Odwiedziny: 4212167
    • Do końca roku: 255 dni
    • Do wakacji: 62 dni

Rozdział I

''Nie ma czegoś takiego jak choroba, to tylko wytwór naszych umysłów. ''

            Zdanie to wypowiedziała pani Dr. Flores, z fundacji SEN na konferencji prasowej dotyczącej postępów w dziedzinie medycyny. Jej zdaniem ludzie nie potrzebują leków, ponieważ sami są w stanie je wytworzyć i uodpornić się. Jej teorie były bardzo mądre, ale niestety nikt nie uważał, że mogą one być wykorzystane. Jej badania były ryzykowne i niepewne. Jednak po jakimś czasie znaleźli się sponsorzy, którzy zaoferowali pomoc. Powstały szpitale, ośrodki i laboratoria. Kiedy wszystko było gotowe, pojawił się pewien problem. Brak chorych. Ludzi bali się podejmować ryzyko. Zawsze znajdowali jakieś haczyki, niedociągnięcia. Wszędzie dopatrywali się błędów. No tak, leczenie pani doktor polegało na wprowadzeniu pacjenta w stan głębszy niż zwykła śpiączka. Pacjenta trzeba doprowadzić do stanu, prawie takiego jak śmierć. Usypia się go całego, włącznie z umysłem i ciałem. Nie pracują wtedy żadne narządy, wszystko jest stopniowo zatrzymywane. Następnie organizm stopniowo się wybudza. Celem tego zabiegu jest przywrócenie pierwotnej zdrowej pracy umysłu. Poszukiwania ochotnika były bardzo czasochłonne. Kiedy już wszyscy stracili nadzieję, pojawiła się dziewczyna. Sierota, chorująca na nowotwór krwi, potocznie zwany białaczką. Napisała do fundacji list, w którym było jedynie:

Zgadzam się na wszystko, tylko mnie wyleczcie.

Kate

Rozdział 1

            Na początku powinnam powiedzieć kim jestem, jaki dziś dzień, albo chociaż czy się wyspałam. Niestety muszę zacząć od tego, że właśnie siedzę na bardzo niewygodnym krześle znajdującym się na szpitalnym korytarzu. Od dwóch miesięcy jestem zmuszona przychodzić tu co każdą środę. Kiedyś o tej porze wstawałabym do szkoły, a teraz co tydzień jestem zwolniona z zajęć. Każdy by się cieszył, ale nie ja. Ten cholerny szpital rujnuje mi moje życie. Moje oceny diametralnie spadają w dół, moje hobby jest już na wymarciu, w sumie jak cała ja. Miałam wspaniałe życie. No właśnie, miałam.
            Pomimo, że jestem sierotą, dawałam radę i cieszyłam się ze wszystkiego co miałam. Wykorzystywałam każdy dzień, każdą godzinę i każdą minutę mojego życia. W ciągu tygodnia miałam tyle kółek pozalekcyjnych, korepetycji, różnych zajęć, że naprawdę nie narzekałam na nudę. Uczestniczyłam w każdych akcjach w szkole, organizowałam imprezy i festyny, byłam przewodniczącą większości kółek szkolnych, pomagałam w bibliotece, schronisku, Domu Seniora, na basenie i jeszcze uczyłam się gry na fortepianie i gitarze. Lubiana, roześmiana, wesoła, pełna radości i chęci do życia, taka byłam. Teraz jestem przeciwieństwem tego.
            Najśmieszniejsze jest to, że każą mi tu przychodzić, ale nie mówią mi czemu. Moja opiekunka ciągle mi powtarza, że to normalne i nie muszę się martwić, ale powtarza mi to już drugi miesiąc. Nawet ślepy zauważyłby, że coś jest nie tak. To wszystko zaczęło się od zwykłego badania krwi. Całą klasą przyszliśmy do przychodni, nie było w niej nic nadzwyczajnego, oprócz jednego bardzo przystojnego lekarza. Czekaliśmy chyba z piętnaście minut, aż łaskawie zjawi się pielęgniarka. Najpierw wyjaśnili nam na czym polega cały zabieg, choć tak właściwie każdy wiedział. Wbijają ci igłę i wysysają krew. Nic dodać, nic ująć. Wchodziliśmy do gabinetu według jakiejś listy, którą trzymała nasza wychowawczyni. Kiedy wyczytali moje nazwisko, myślałam ,że zemdleję. Wbijanie igły jest jeszcze do zniesienia, ale pobieranie krwi to jedno z uczuć, których wprost nienawidzę. Kiedy każdy został poddany tym torturom, mogliśmy wyjść. Poprawka, każdy oprócz mnie mógł wyjść. Kazali mi zostać, wezwali moją opiekunkę Alison i jakiegoś doktora. Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z cotygodniowymi badaniami.
            Z moich rozmyślań na temat tego jak bardzo los mnie nienawidzi, wyrwał mnie znajomy mi już głos pani pielęgniarki z oddziału. Jest miłą ,ale bardzo denerwującą kobietą. Po dwóch miesiącach zdążyłam ją już poznać lepiej niż jej własna matka. Wiem ile ma kotów i jakie one mają imiona. Wiem nawet ,że kicia nie lubi karmy z wątróbką. Jejku o czym ja myślę...
            - Skarbie - zaczęła przyciszonym głosem. - Teraz twoja kolej na badania, pamiętasz? Dziś jest środa, dokładnie szósta rano, inaczej mówiąc, czas na twoje badania - Po samym głosie rozpoznałam, że dziś jest w wyjątkowo dobrym humorze. Otworzyłam leniwie oczy, bo próbowałam jeszcze usnąć na tym nieszczęsnym fotelu, w końcu jest szósta rano. Poprawiłam się na krześle i przetarłam dłońmi twarz.
            - Od dwóch miesięcy nie dajesz mi o tym zapomnieć - spojrzałam na nią i westchnęłam przeciągle. Wstałam i poszłam już dobrze znanym mi szlakiem do gabinetu doktora. Zapukałam w te idealnie białe drzwi z tabliczką Dr. Carter. Po usłyszeniu proszę, otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Wszystko tak samo jak wcześniej, nic się nie zmieniło.
            - Witam w moim gabinecie - uśmiechnął się, a cała jego twarz pokryła się zmarszczkami. No co się dziwić, miał już z sześćdziesiąt pięć lat. Jego włosy miały biały kolor, który idealnie pasował do jego wąsów. - A więc co dziś mamy do roboty? - zapytał retorycznie i otworzył moją kartę w poszukiwaniu odpowiedzi. W tym samym czasie do gabinetu weszła Alison.
            - Dzień dobry - powiedziała moja opiekunka przy okazji podając jakieś papiery doktorowi. Zdążyłam tylko przeczytać napis na wierzchu ''wyniki''.
            - Mogę spojrzeć?-spytałam z nadzieją, że może jednak się zgodzą. Oboje popatrzyli na siebie, a następnie na mnie. Coś było nie tak, Alison była wyraźnie spięta.
            -Wyniki są jeszcze niepewne - zaczął doktor, który próbował uratować moją opiekunkę z tej sytuacji.
            - Nie szkodzi, chcę je zobaczyć - mówiłam pewnie, choć tak naprawdę się bałam. Zdałam sobie sprawę, że istnieje ryzyko, że to coś poważnego. Nie mówią mi nic od dwóch miesięcy, więc musi być powód. Doktor westchnął i wyciągnął teczkę w moją stronę. Niepewnie sięgnęłam i chwyciłam ją w dłoń. Popatrzyłam na Alison, która nerwowo przełknęła ślinę i lustrowała mnie wzrokiem. Kiedy zaczęłam otwierać teczkę, zauważyłam, że moja opiekunka ma łzy w oczach.
            - Spokojnie, przecież nie umieram - powiedziałam żartobliwie, żeby rozładować napięcie, ale chyba mi się nie udało. Alison po usłyszeniu moich słów wybuchła płaczem i wybiegła, przy okazji przepraszając i mówiąc, że poczeka na korytarzu. Popatrzyłam pytającym wzrokiem na doktora.
            - Posłuchaj mnie, drogie dziecko - oho, zaczyna się, zaraz mi powie, że jestem na coś chora. Odkąd tu jestem już dwa razy zaczynał tak rozmowę z jakimiś ludźmi, a potem oni zaczynali płakać. Tak siedzę teraz sobie na krześle i czekam jak głupia, aż mi powie informacje, która zrujnuje moje życie. Niemiłe uczucie.- Dowiesz się zaraz kilku informacji. Nie będę ukrywać, że nie są one dobre - popatrzył na mnie współczującym wzrokiem.
            Popatrzyłam na pierwszą stronę. Za wiele nie rozumiałam, dziwne nazwy, jakieś cyfry. Tylko moje imię i nazwisko było zrozumiałe dla mnie.
            -Przewróć kartkę - doradził doktor. Zrobiłam to, o co prosił. Zaczęłam czytać. Pomimo, że potrafię czytać, to kompletnie nic nie zrozumiałam.
            -Czym są cechy morfologiczne? - spytałam, jakby ta informacja miała mi pomóc rozszyfrować ten cały medyczny bełkot. Doktor po usłyszeniu moich słów, które miały brzmieć poważnie i mądrze wybuchł śmiechem. W sumie to w jego stylu, zawsze śmieje się i żartuje w poważnych sytuacjach. Popatrzyłam na niego zażenowanym wzrokiem w celu uspokojenia go. Oczywiście nie udało mi się to, jego śmiech jest bardzo zaraźliwy. Po chwili po sali rozniósł się także mój śmiech. Naszą niezrozumianą sytuację przerwał dźwięk otwieranych drzwi, przez które znów weszła moja opiekunka. Była trochę zdezorientowana. Zauważyłam, że ma już trochę spuchnięte oczy przez płacz.
            - Dlaczego się śmiejecie? - spytała Alison ze zdziwionym wyrazem twarzy.
            - Bo... - zaczął Dr. Carter, ale po przypomnieniu sobie mojej nieudolnej próby zrozumienia wyników, znów zaniósł się głośnym rechotem. Alison spojrzała na mnie, a ja jedynie uniosłam ramiona i brwi.
            - Przeczytałaś wyniki? - spytała niepewnie i zagryzła wargę.
            - No przeczytałam, ale... - nie dokończyłam, bo moja opiekunka wręcz rzuciła się na mnie i szczelnie zamknęła w uścisku.
            - Nie martw się, to da się wyleczyć. - zaczęła nerwowo głaskać mnie po głowie i coraz mocniej przytulać, przez co lekko odbierała mi dopływ tlenu.
            - Ale ja nic nie zrozumiałam... - próbowałam jej powiedzieć, że nic jeszcze nie wiem, ale ona ignorowała moje słowa i nadal mnie pocieszała.
- Alison! - powiedziałam trochę głośniej.
            - Nie martw się, rak to nie koniec świata. - stwierdziła, a ja zamarłam. Ona powiedziała rak? W sensie nowotwór?
            - Co?! - spytałam i wreszcie uwolniłam się z jej objęć. Zdezorientowana moim zaskoczeniem popatrzyła na mnie.
            - Przecież wiesz, nowotwór - zaczęła tłumaczyć. - Taka choroba, która... - przerwałam jej tą okropną przemowę.
            - Wiem co to jest nowotwór, po prostu trochę trudno mi uwierzyć, że to ja jestem na to chora - powiedziałam przyciszonym głosem i popatrzyłam w podłogę pustym wzrokiem.
            - Kate, pamiętaj, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, by cię wyleczyć. - stwierdził już opanowanym głosem Doktor.
            Przez następne pół godziny siedziałam na fotelu i czekałam na opiekunkę, która ma dostać rozpiskę moich następnych badań i takich różnych bzdur. Podniosłam głowę słysząc kroki.
            - Choć, wracamy do domu - westchnęła i wyciągnęła rękę w moją stronę. Wstałam i po prostu przytuliłam się. Alison po chwili odwzajemniła uścisk.
            - Nie martw się - powiedziała, próbując podnieść mnie na duchu. Może i trochę pomogło.
            W drodze do domu zastanawiałam się jak teraz będzie wyglądało moje życie. Zastanawiałam się jakie będzie. Czy ja będę taka sama? Nie wiedziałam tak na prawdę nic. Jedyne co mi teraz pozostało to nadzieja i wiara. Wiara, że wszystko się dobrze skończy.